Maja Lunde, Strażniczka Słońca

poniedziałek, 8 marca 2021

 


Tytuł oryginału: Solvokteren

Data wydania: 24 marca 2021 r.

Tłumacz: Milena Skoczko

Cykl: Kwartet sezonowy



Główną bohaterką Strażniczki Słońca jest Lilia, dziewczynka wychowywana przez dziadka. Świat, w którym przyszło żyć Lilii i jej staremu już dziadkowi jest smutny od wielu lat i pogrążony w biedzie odkąd lata temu słońce zaszło i nigdy już nie wzeszło, nie istnieje lato, jesień, zima ani wiosna. Nie istnieje noc ani dzień, tylko wieczny zmierzch. Wszystko tonie w mroku. Zegar na wieży pokazuje mieszkańcom, kiedy należy iść spać, a kiedy trzeba wstawać. Ten świat jest ciemny i ponury. Każdy dzień jest spowity szarością i przesiąknięty deszczem, tylko bez grzmotów i błyskawic.

Dziadek Lilii utrzymuje tę dwuosobową rodzinę ze sprzedaży warzyw, które uprawia w swojej szklarni, ale nigdy nie pozwala wnuczce do niej wchodzić mimo, że dziewczynka wiele razy proponowała mu swoją pomoc choćby z czystej nudy bowiem dzieci w tym świecie całymi dniami wałęsają się bez celu z uwagi na to, że szkoły dawno zamknięto. I gdyby nie to, że pewnego dnia, dokładnie wtedy, gdy poznajemy bohaterkę niniejszej opowieści, dziadek Lilii zapomniał zabrać ze sobą śniadania, dziewczynka nigdy nie odkryłaby tajemnicy jaka kryje się za zniknięciem słońca. 

Dziewczynka odkryła dolinę, w której było wszystko to, czego brakowało jej miasteczku. Były kwiaty, owoce i warzywa. Były zwierzęta i wszystko pięknie pachniało. A wszystko to za sprawą słońca, które było zamknięte w skale za olbrzymią bramą, którą dwa razy dziennie chłopiec z psem na moment otwierał by dolina zaznała potrzebnego słońca. W taki sposób Lilia odkryła, że słońce zostało uwięzione, ale to nie koniec historii. Dziewczynka nie potrafiła długo mieć doliny tylko dla siebie i wraz z chłopcem postanowili uwolnić słońce. A to tylko połowa historii.

Choć miałam póki co do dyspozycji tylko elektroniczną wersję Strażniczki Słońca, przez co jej lektura nie była najłatwiejsza, to przeczytanie jej zajęło mi godzinę, może dwie. Ilustracje Lisy Aisato, język, jakim Maja Lunde operuje przy opowiadaniu swoich historii... to było po prostu piękne. Choć trzeba zaznaczyć, że jest to niezwykle przejmująca i przygnębiająca opowieść. Wprawdzie czytelnik doczeka się szczęśliwego zakończenia, jednak nie zmienia to faktu, że pogrążona w mroku i deszczu kraina nie jest miejscem, o którym dzieci marzą by się w nie wybrać. Sytuacja rodzinna Lilii też jest bardzo tragiczna. Właściwie myślę, że mogę wspomnieć, że ośmioletnia córka mojej koleżanki, gdy usłyszała o tej książce, a była już po lekturze Śnieżnej Siostry zapytała ostatnio "dlaczego w tych wszystkich książkach dla dzieci bohaterowie nie mają mamy, taty albo w ogóle żadnego rodzica?". Nie wiem co odpowiedziała jej moja koleżanka, ale sama zastanawiałam się nad tym faktem. Maja Lunde nie jest jedyną autorką książek dla dzieci, którą czytałam i inny autorzy też w swoich książkach często wykorzystują taki motyw niepełnej rodziny, bycia sierotą lub półsierotą. 

Mnie, dorosłej osobie czytało się Strażniczkę Słońca bardzo dobrze, ale nie jestem pewna czy zareagowała bym ba nią podobnie gdybym czytała ją mając o te 20 lat mniej. Teraz nie mogłam powstrzymać łez dwa razy podczas lektury, a co dopiero gdybym była dzieckiem! Tak czy inaczej z pewnością polecę tę wspaniałą i poruszającą lekturę, ale myślę, że dzieci poniżej 12 roku życia nie powinny czytać takich smutnych książek, więc zalecałabym Lunde starszym dzieciom. Ja osobiście na pewno przeczytam Strażniczkę raz jeszcze, gdy trafi w moje ręce jej finalny egzemplarz.


Dziękuję za tę przygodę Wydawnictwu Literackiemu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz