Jessie Burton & Angela Barrett, Marzycielki
piątek, 1 marca 2019
Jestem duża i lubię bajki. Nie ukrywam tego. Dlatego też chętnie
przyjęłam propozycję przeczytania tej oto bajki autorstwa Jessie Burton.
Bohaterkami, marzycielkami są księżniczki, a dokładnie tuzin
księżniczek. Wszystkie, choć siostry, odróżniają rozmaite talenty. Jedna
potrafiła czytać z gwiazd, druga pięknym śpiewem potrafiła oczarować
każdego, trzecia władała pięcioma językami, a jeszcze inna miała talent
do ogrodnictwa. Nie sposób wymienić wszystkich by nie kopiować opisu
autorki, więc pozostawię Was z nutką tajemniczości.
Opowieść o naszych wyjątkowych księżniczkach zaczyna się w smutnym momencie ich życia, gdy w wypadku samochodowym ginie ich matka Laurelia. To wydarzenie sprawia, że ojciec dziewczynek, król Alberto, popada w skrajną paranoję. Początkowo jedynie zabiera im możliwość rozwijania swoich pasji pozbywając się z pałacu książek, teleskopów, instrumentów muzycznych czy maszyn do pisania, gdy jednak najstarsza z córek - Frida - buntuje się i wyrzuca z siebie wszystko, co leży jej na sercu, a przy tym odsłania zasłonięte od śmierci matki okna w sali tronowej, król Alberto wpada w szał i zamyka córki w komnacie bez ani jednego okna, z której mogą wyjść tylko raz dziennie, na godzinę.
Wydawać by się mogło, że nic nie może nas już w bajkach zaskoczyć, a jednak Jessie Burton udało się wyczarować naprawdę piękną historię, która mimo oklepanego schematu, jakim jest dążenie do spełnienia marzeń, jest w jakimś stopniu wyjątkowa.
Mogłabym przyczepić się do mało satysfakcjonujących opisów drzewnego pałacu i jego okolicy, ale.. kochani, przecież to jest bajka! Najważniejsze, że czyta się ją naprawdę przyjemnie, jestem przekonana, że jeśli spełni się moje marzenie o posiadaniu córki, Marzycielki staną się jej lekturą na dobranoc.
Ukłony również dla Angeli Barrett za przepiękne ilustracje! Wspaniałe dopełnienie baśni o dwunastu roztańczonych księżniczkach.
Nikt nie jest do końca zły, tylko niektórzy czasem się gubią.
Opowieść o naszych wyjątkowych księżniczkach zaczyna się w smutnym momencie ich życia, gdy w wypadku samochodowym ginie ich matka Laurelia. To wydarzenie sprawia, że ojciec dziewczynek, król Alberto, popada w skrajną paranoję. Początkowo jedynie zabiera im możliwość rozwijania swoich pasji pozbywając się z pałacu książek, teleskopów, instrumentów muzycznych czy maszyn do pisania, gdy jednak najstarsza z córek - Frida - buntuje się i wyrzuca z siebie wszystko, co leży jej na sercu, a przy tym odsłania zasłonięte od śmierci matki okna w sali tronowej, król Alberto wpada w szał i zamyka córki w komnacie bez ani jednego okna, z której mogą wyjść tylko raz dziennie, na godzinę.
W rezultacie wszystkie dziewczęta w Kalii były takie same, a ludzie sprawujący nad nimi pieczę miażdżyli ich nadzieje i marzenia niczym wielką kulę mchu. Wszystko jedno, jak dobrze dana dziewczyna grała na trąbce, jak piękne słoneczniki potrafiła wyhodować, jak poruszające wiersze pisała i jak trudne równania kwadratowe rozwiązywała - nie miało to żadnego znaczenia. Najlepsze, na co mogła liczyć, to ślub z zamożnym mężczyzną, który nie był nudziarzem i umiał czerpać radość z życia. Na dobrą sprawę owa dziewczyna sama mogłaby być trąbką czy słonecznikiem, tak niewiele znaczyły jej uczucia.
Wydawać by się mogło, że nic nie może nas już w bajkach zaskoczyć, a jednak Jessie Burton udało się wyczarować naprawdę piękną historię, która mimo oklepanego schematu, jakim jest dążenie do spełnienia marzeń, jest w jakimś stopniu wyjątkowa.
Mogłabym przyczepić się do mało satysfakcjonujących opisów drzewnego pałacu i jego okolicy, ale.. kochani, przecież to jest bajka! Najważniejsze, że czyta się ją naprawdę przyjemnie, jestem przekonana, że jeśli spełni się moje marzenie o posiadaniu córki, Marzycielki staną się jej lekturą na dobranoc.
Ukłony również dla Angeli Barrett za przepiękne ilustracje! Wspaniałe dopełnienie baśni o dwunastu roztańczonych księżniczkach.
Dziękuję za egzemplarz wydawnictwu Literackiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz